Rok temu też byliśmy w Tatrach. Trasy - bez zmian. Jeżeli coś działa, to po co to zmieniać? Plan prosty: komfortowy, nowo otwarty hotel w Zakopanem, ładna pogoda i trasy - kultowe ścianki, piękne widoki i jak zawsze luźna atmosfera wyjazdów.
Plan się udał. No, może poza pogodą - na szczęście nie padało, ale przyznajemy: 9 stopni z rana trochę nas zaskoczyło. Jednak nie zepsuło nam to wyjazdu. Były wyzwania na podjazdach, wiatr we włosach na zjazdach, rozmowy, śmiechy. A teraz - po wyjeździe - zostały z nami historie.
Dzień 1 - Przyjazd i trasa śladami Tatra Road Race
Jak zawsze na weekendowych wypadach - spotykamy się w hotelu około 12:00. Uczestnicy dojeżdżają na spokojnie z całej Polski: Wrocławia, Częstochowy, Warszawy.
Powitanie, rozmowy, skręcanie rowerów.

Trzy tygodnie po naszym wypadzie odbywa się Tatra Road Race - chyba najtrudniejszy wyścig szosowy w kraju. Uznaliśmy więc, że to dobra okazja do taktycznego przejazdu trasą dla tych, którzy planują start. Do wyboru: dystans średni - ok. 70 km, i długi – ok. 90 km.



Dzień 2 - W klimacie Alp
Ta trasa to klasyk: kilkukilometrowe podjazdy, widok na wysokie góry, przejazd przez słowackie miasteczka jak z muzeum. Klimat jak na tygodniowych wyjazdach w Alpy. Jest pięknie.
Na dzień dobry - Ściana Harnaś, która potrafi dać w nogi. Na szczęście zaraz za nią czekał pierwszy tego dnia mobilny bufet z widokiem wartym każdej sekundy.



50 kilometrów dalej - Zdziarska Przełęcz - tutejszy las zapiera dech w piersiach. Zwłaszcza z widoku drona.


Dzień 3 - Z akcentami
Ten dzień miał być „na rozluźnienie nogi”, ale jak to bywa - skończyło się inaczej. Trochę jak na tych ustawkach w Z2, gdzie dziwnym trafem wpadają same PR-y.
Duży wpływ miała pogoda - rano było 9 stopni i stawanie w takiej temperaturze mogło szybko skończyć się przeziębieniem. Więc wszyscy jechali. Już na pierwszych trzech kilometrach Mateusz wyrwał do przodu, zaraz za nim Szymon - i tyle ich widzieliśmy tego dnia. Później grupa główna i grupetto, które uformowało się na Ścianie Bukovina.


W hotelu czekał na nas zespół, który zaraz po wjeździe na metę częstował colą i żelkami - byle szybko uzupełnić cukier. Jak na prawdziwym Tourze.
Część osób musiała już wracać do domów, a cześć - delektowała się jeszcze pysznym obiadem z widokiem na Giewont na hotelowym tarasie.


Trzy dni minęły błyskawicznie. Za szybko. Na szczęście z częścią ekipy widzimy się już niebawem na kolejnych wyjazdach. A dla tych, którzy chcieliby sprawdzić, jak to jest pokręcić w stylu Boneshakers – mamy już zaplanowane weekendy na wiosnę i lato 2026. Zapraszamy.
Podziękowania dla Huberta za podzielenie się zdjęciami!




































