Liège, Valkenburg czy Huy zna każdy kolarz i kolarka. Ale co, jeśli podobne klimaty mamy pod nosem? Sprawdziliśmy to podczas wyjazdu Polskie Ardeny '25. Trzy dni, trochę ścianek, dużo śmiechu i kilka kawałków ciasta później – mamy odpowiedź.
Przyjazd
Piątkowe popołudnie. Zbieramy się w Łańcucie, w Hotelu Sokół Wellness & Spa – to nasza baza na cały weekend. Zbicie piątek, rozmowy, uśmiechy.
Miejsce z historią: co roku nocuje tu Prezydent podczas wizyt w Rzeszowie. Tym razem w garażu zamiast kolumny SOP – bufet, stojaki i nasze rowery.
Dzień 1: Klasyk na dobry początek
Na rozgrzewkę – lokalny klasyk. Trasa zwana „Podkarpackimi Ardenami” prowadzi przez grzebień - kilka krótkich, ale konkretnych podjazdów. Miejscami licznik pokazuje 18%. Jest rytm, są zjazdy, jest rozmowa w grupie. Klimat dokładnie taki, jak lubimy – mocny, ale bez spinki.
Zatrzymujemy się w nowym punkcie na mapie Rzeszowa – EloVelo. Miejsce już dziś nazywane kultowym. Kawa, ciastko i dalej w drogę. Pizzę zostawiamy na inną okazję. Przy okazji rzut oka na aktualny status etapu Giro d'Italia.
Dzień 2: Doliną Sanu
Start nietypowy – pociągiem do Przemyśla. A potem już tylko rower i cisza. Przed nami 114 km i 1300 metrów w górę, w tym cztery długie, łagodne podjazdy przez Dolinę Sanu.
To jeden z tych dni, kiedy jazda robi się trochę medytacją. Mało aut, zero presji, tylko droga, peleton i widok po horyzont.
Gdzieś w połowie – Żabka w Dynowie. Kto był, ten wie, jak potrafi uratować życie, zwłaszcza w miejscu, gdzie w niedzielę naprawdę niewiele miejsc jest otwartych.
Dzień 3: Etap przyjaźni
Niedziela to etap przyjaźni – 60 kilometrów m.in. przez rezerwat Wydrze. Lasy, boczne drogi, cichy asfalt. Tempo spokojne, ale do czasu.
W Julin Slow Life – przystanek, który zapamiętamy. Miejsce pośrodku niczego, a jednak wszystko się tu zgadza. Cisza, kawa, rozmowy. Taki moment, kiedy nogi już mniej ważne, a bardziej liczy się to, że jesteśmy razem.
Druga część trasy, trochę żywsza. Dla chętnych – jeszcze zabawa w “na tablice”. Nogi już lekko zajechane, ale jak w grupie padnie hasło „dobra, idziemy”, to jakoś zawsze znajdą się rezerwy.
Podkarpacie zaskoczyło. Ma ścianki, serpentyny, świetne jedzenie i miejsca, w których się po prostu dobrze odpoczywa. Nie trzeba Flèche Wallonne, żeby było emocjonująco. Wystarczy dobra ekipa, trochę chęci i lokalna Żabka otwarta w niedzielę.